Śmierdzące jaja, czyli o zleceniach, których nikt nie chce

Wracają jak bumerang. Ledwo człowiek uniknie wdepnięcia na minę, a już na horyzoncie pojawia się kilka kolejnych. Krążą po całej Polsce, ale nikt nie chce ich przyjąć do realizacji. W branży znane są pod wdzięczną nazwą śmierdzące jaja. Tłumacze dyplomatycznie odmawiają, zlecającemu się spieszy, a czas mija...

Dlaczego tłumacze nie chcą przyjmować niektórych zleceń

Jeżeli myślisz, że freelancerzy złapią wszystko co się im podeśle, byle tylko trochę zarobić, jesteś w sporym błędzie. Oczywiście zawsze znajdzie się ktoś, kto ma nóż na gardle i od tygodnia je tylko suchy chleb z serkiem topionym. Jednak spora grupa specjalistów z branży tłumaczeniowej, zwłaszcza tych o wieloletnim doświadczeniu i z dużym portfelem klientów, ma w czym wybierać, a ich kalendarze są zapisane na kilka tygodni do przodu. Zamiast zarywać noce na realizację zleceń, których nie uważają za warte uwagi, wolą się dobrze wyspać.

Zdarzyło Ci się stracić dużo czasu, zanim ktoś podjął się realizacji Twojego zlecenia? A może pośrednik z biura tłumaczeń najpierw przyjął zamówienie, a potem ciągle przesuwał termin oddania, wymyślając przy tym coraz to nowe wymówki? Sprawdź, czy przypadkiem nie wysyłasz do tłumaczenia śmierdzących jaj!

Krzywe i niewyraźne skany

Zlecającemu nie chce się porządnie zeskanować swoich własnych dokumentów? Cóż... tłumaczom nie chce się tym bardziej. Nawet dla celów wyceny, ponieważ koszt usługi będzie obejmował również obróbkę graficzną, co w 99% przypadków okaże się za drogo. Nie ma więc sensu przygotowywać oferty, skoro z góry wiadomo, że to strata czasu. Lepiej zająć się tłumaczeniem projektów dobrze i profesjonalnie przygotowanych przez ludzi szanujących czas innych.

Kilkadziesiąt stron A4 na wczoraj

Następny ulubieniec branży. Pilne zlecenie od kompletnie nieznanej firmy, która oczekuje, że się machnie 85 stron w dwa dni, a  do tego w cenie 30 zł za stronę. Czas mija (wczoraj już było!), ale każda wycena jest za wysoka, więc zamiast w końcu komuś zlecić i mieć spokój, firma kontynuuje rozsyłanie zapytań po tłumaczach i pośrednikach z nadzieją, że trafi na tego nieszczęśnika, co żywi się suchym chlebem.

Nie chcę nawet wiedzieć jakiej jakości jest tłumaczenie, które ostatecznie zostaje dostarczone.

Piątek godz. 16.50, zlecenie na poniedziałek rano

Piątek, piąteczek, piątunio, godzina 16.50. Jeszcze tylko kilka minut i... fajrant! Mazury czekają, wieczorem weekendowy wyjazd. Przed wyjściem trzeba tylko wysłać do tłumaczenia 20 stron tego raportu, co to go dział finansowy przygotował w ubiegłym tygodniu, bo w poniedziałek będzie prezes. Tłumacz na pewno siedzi, kręci kółka palcami i nie może się doczekać, żeby w sobotę i niedzielę zasuwać nad raportem dla prezesa. Oczywiście po 30 zł za stronę.

Wszelkie podobieństwa do sytuacji z życia wielkich korporacji zupełnie i całkowicie nieprzypadkowe.

Zlecenia od znanych w branży cwaniaków

Nie zapłacimy faktury, bo klient nam jeszcze nie zapłacił!

Biur tłumaczeń stosujących takie cwaniackie zagrywki nie obsługujemy! Nie ma co liczyć na to, że takie traktowanie ludzi, z których pracy pośrednicy żyją, rozejdzie się po kościach. Freelancerzy pracują solo, ale mają doskonale rozwinięty system komunikacji i starannie prowadzone czarne listy nierzetelnych pośredników. Każde zapytanie od takiego biura jest traktowane jak śmierdzące jajo. Nie ma co ryzykować, że trzeba będzie upominać się o swoje własne pieniądze i sponsorować czyjąś działalność.