Śmierdzące jaja, czyli tłumacz kontra zlecenia, których nikt nie chce

Data ostatniej modyfikacji: 5 grudnia 2025

Praca tłumacza bywa fascynująca. Można poznać świat, kultury, języki, a czasem nawet szczegółową dokumentację tokarki przemysłowej z 1987 roku. Jednak poza ciekawymi projektami istnieje też ciemna strona zawodu. W branży określa się je wdzięczną nazwą: śmierdzące jaja.

To te zlecenia tłumaczeniowe, które wracają jak bumerang, krążą od tłumacza do tłumacza, a każdy z nich robi unik z gracją baletnicy, byle tylko tego nie dotknąć.

Brzmi zabawnie? To zapraszam do świata codzienności tłumacza.

Dlaczego tłumacze odrzucają niektóre zlecenia – prawda, której klienci nie chcą słyszeć

W życiu tłumacza istnieje jedno uniwersalne prawo: nie każde zlecenie jest warte nerwów, czasu ani nawet włączenia komputera.
I wbrew powszechnemu przekonaniu, tłumacz to nie jest istota karmiąca się byle czym, przyjmująca każde zlecenie w desperacji, żeby zarobić cokolwiek.

Owszem, istnieją freelancerzy żyjący na diecie złożonej z kajzerki i serka topionego. Ale większość profesjonalnych tłumaczy ma pełne kalendarze, stałych klientów i komfort wyboru. Jeśli coś pachnie źle – metaforycznie lub dosłownie – nie będą nad tym siedzieć po nocach.

Klienci często pytają: Dlaczego nikt nie chce tego przyjąć? Przecież to zwykłe tłumaczenie!

Cóż… sprawdź, czy przypadkiem nie wysyłasz do tłumacza śmierdzącego jaja, bo te mają swoje charakterystyczne odmiany.

1. Krzywe, niewyraźne skany, czyli jak zabić tłumacza jednym PDF-em

Klasyk gatunku. Dokument wygląda, jakby był skanowany ziemniakiem, pod kątem 37°, w ciemnym pomieszczeniu, a ostatnie trzy linijki ewidentnie postanowiły uciec z kartki.

Takie materiały są nie tylko trudne do odczytania. One wręcz krzyczą do tłumacza:
„Poświęć na mnie trzy razy więcej czasu i jeszcze za to nie licz!”.

I dlatego większość tłumaczy woli pracować nad dokumentami przygotowanymi przez ludzi, którzy szanują cudzy czas, a nie generują dodatkowe koszty obróbki graficznej. Właśnie tak rodzi się pierwsza odmiana śmierdzącego jaja.

2. 85 stron A4 na wczoraj – ulubiona fantazja klientów

Kolejne jajo to zlecenie typu:
„Mamy 85 stron, termin… właściwie na wczoraj, ale może się uda. A budżet to 30 zł za stronę. Pasuje?”

To trochę tak, jakby pójść do restauracji Michelin i powiedzieć:
„Poproszę siedmiodaniowe menu degustacyjne za 19,90, bo jestem stałym klientem… tego lokalu obok.”

Tłumaczenia ekspresowe istnieją, ale mają swoją cenę. A gonienie ze zleceniem od biura tłumaczeń do freelancera i od freelancera do biura tłumaczeń w poszukiwaniu desperata, który to weźmie kończy się zwykle tym, że jakość finalna jest, hmm… taka sobie. Żeby nie powiedzieć: jajowata.

Zastanawiasz się, dlaczego profesjonalista nie przetłumaczy 85 stron na wczoraj za 30 zł/str? Zobacz dlaczego tłumaczenia nie kosztują tyle co kebab.

3. Piątek 16:50 – idealny moment na 20 stron na poniedziałek

Piątek, piąteczek, piątunio. Jeśli chcesz spowodować u tłumacza natychmiastowe mikrodrgawki, wyślij zlecenie w piątek o 16:50.
Najlepiej z adnotacją „Pilne!!!! Na poniedziałek rano”.

Bo przecież tłumacz na pewno siedzi w domu, dłubie w nosie i tylko marzy o weekendzie spędzonym z raportem działu finansowego. W cenie oczywiście kompletnie nieadekwatnej do trybu pracy. W końcu firmowy budżet nie jest z gumy.

Niestety, to jedno z najbardziej klasycznych śmierdzących jaj. I jedno z bardziej spektakularnych.

Niemniej jednak, skoro naukowcy są w stanie przygotować misję, w której pomidory lecą na Marsa, to naprawdę da się też zaplanować zlecenie tłumaczeniowe wcześniej niż w piątek o 16:50.

4. Zlecenia od znanych w branży cwaniaków – finansowe zapachy nie do zniesienia

Są też jaja premium, edycja „branża zna nas aż za dobrze”:
Nie zapłacimy faktury, bo klient jeszcze nam nie zapłacił!

W skrócie:
przerzucanie ryzyka na tłumacza.
Profesjonaliści tego nie tykają. Mają swoje czarne listy i błyskawiczny system ostrzegawczy.

Od takich zleceń śmierdzi z daleka: ryzykiem, stratą czasu i sponsorowaniem cudzej działalności. Dlatego każde zapytanie od takiego biura ląduje od razu w kategorii Jajko skażone.

Co z tego wynika?

Jeśli chcesz podejrzeć kilka ciekawostek z życia tłumacza, jedno powiem Ci od razu: tłumacz nie żywi się słownikiem i kawą. Żyje też umiejętnością selekcji, doświadczeniem i instynktem samozachowawczym.

A jeśli chcesz uniknąć bycia nadawcą śmierdzącego jaja, przygotuj materiały, ustal rozsądny termin i doceń pracę specjalisty od języka. Bo tłumacze naprawdę chcą realizować jak najwięcej zleceń… o ile nie muszą ryzykować własnego zdrowia psychicznego.


MOŻE CIĘ TEŻ ZAINTERESOWAĆ

O tłumaczach i językach:

O Włoszech i kulturze:

Ciekawostki na deser:

Wpisy blogowe o podobnej tematyce