Są takie dni w pracy tłumacza, kiedy człowiek spodziewa się co najwyżej trudniejszego zdania do przekładu albo klienta, który twierdzi, że coś trzeba przetłumaczyć od ręki, bo to pilne i zajmie najwyżej pięć minut. A potem dzwoni telefon i okazuje się, że życie ma wobec nas zupełnie inne plany.
Telefon dzwoni. Dryń dryń.
– Dzień dobry. Ile u pani kosztuje przetłumaczenie dowodu rejestracyjnego?
Pytanie klasyczne. Odpowiadam więc równie klasycznie:
– Niestety, nie mogę panu pomóc, nie jestem tłumaczem przysięgłym.
W tym miejscu rozmowa powinna się zakończyć, ale się nie kończy.
– Jak to nie jest pani tłumaczem przysięgłym? Przecież mi się pani wyświetla.
Aha. Rozumiem. Wszystko jasne.
W cyfrowej rzeczywistości kompetencje zawodowe bywają bowiem nadawane nie przez dyplomy, doświadczenie ani uprawnienia, tylko przez fakt, że ktoś pojawił się w wynikach wyszukiwania. Najwyraźniej internet uznał właśnie, że dziś jestem tłumaczem przysięgłym. Cóż. Bywa.
– No nie jestem, mimo że się wyświetlam – próbuję delikatnie doprecyzować, mając jednakowoż świadomość, że wchodzę na grząski grunt.
– To dlaczego się pani wyświetla?
I tu kończy się rola tłumacza, a zaczyna filozofia. Gdybym znała odpowiedź na to pytanie, prawdopodobnie pracowałabym nad algorytmami wyszukiwarek, a nie nad dokumentacją techniczną, w której teoretycznie robot przemysłowy nigdy nie wchodzi w kolizję z drugim. Do momentu, aż ktoś go faktycznie uruchomi na produkcji.
– Nie wiem – odpowiadam zgodnie z prawdą.
Rozmówca milknie. Najwyraźniej próbuje pogodzić tę informację z wizją świata, w którym wszystko działa logicznie, a internet wie lepiej.
Po chwili mówi:
– To szkoda. Dziękuję. I bardzo proszę przestać się wyświetlać.
Po latach pracy w zawodzie wreszcie dostałam zlecenie, którego nikt nigdy nie powinien mi dawać: żebym przestała się wyświetlać. Gdyby to było takie proste, ogromna część problemów w branży usługowej rozwiązywałaby się sama.
– Postaram się. Do widzenia.
– Do widzenia.
I tak kończy się kolejny dzień pracy tłumacza. Zmagającego się nie tylko ze słowami, ale też z technologiczną rzeczywistością, która czasem żyje własnym życiem.
A ja? Nadal się wyświetlam.
Nie wiem gdzie, nie wiem komu, ale najwyraźniej gdzieś tam jestem.